Niniejsza opinia przedstawia wyłącznie stanowisko/ocenę jej autora i nie może być, przez domniemanie lub w jakikolwiek inny sposób, utożsamiania ze stanowiskiem jakiejkolwiek innej osoby fizycznej i/lub prawnej.
E-recepta, e-zwolnienie, e-skierowanie, e-wizyta, e-porada, e-lekarz, e-pacjent… Czy gdzieś jest jeszcze miejsce na prawdziwe, a nie wirtualne leczenie? Pandemia COVID-19 przyspieszyła rozwój e-zdrowia. Dzisiejsza sytuacja niejako zmusiła – początkowo sceptycznie nastawiony personel medyczny – do używania nowych technologii w swojej pracy. Po kilku miesiącach okazało się, że nie jest to tak trudne, jak się wydawało. Co więcej, część lekarzy tak bardzo polubiła zdalne leczenie, że ponowne spotkania z pacjentami twarzą w twarz stanowią nieprzyjemną wizję przyszłości, którą chciałoby się odwlekać w nieskończoność.
Teleopieka miała być wielkim sukcesem w zarządzaniu systemem ochrony zdrowia. Pierwsze ziarno dotyczące informatyzacji opieki zdrowotnej zasiano w Polsce już w 2008 roku. Wówczas został przyjęty dokument opisujący strategię rozwoju społeczeństwa informacyjnego w Polsce do 2013 roku. Zakładano, że unowocześnienie systemu informacji medycznej wraz z elektroniczną dokumentacją medyczną pomoże oszacować zapotrzebowanie na poszczególne świadczenia zdrowotne, co w konsekwencji poprawi efektywność systemu. Warto jednak podkreślić, że e-rewolucja służby zdrowia nie jest pomysłem polskich rządzących. To Unia Europejska w 2005 zobowiązała państwa członkowskie do rozwinięcia e-usług w tym obszarze. Wytyczne dotyczące funkcjonowania e-recepty, e-skierowania, teleporady czy teleopieki zostały przedstawione przez Komisję Europejską już 2004 roku.
W dobie starzejącego się społeczeństwa i wiecznego deficytu kadr medycznych wdrażanie nowoczesnych narzędzi wydaje się być jedynym słusznym rozwiązaniem dla współczesnej medycyny. Doświadczenia wielu krajów potwierdzają wieloaspektowe korzyści wynikające z implementacji e-recepty czy elektronicznej dokumentacji medycznej. Ekonomiści upatrują się natomiast długoterminowych oszczędności generowanych przez korzystanie z telemedycyny. Nie ma również wątpliwości, że bez tych osiągnięć technologicznych epidemia pokonałaby nas zapewne już kilka miesięcy temu…
Epidemia stała się również przedwczesnym egzaminem z prawidłowego działania e-usług w Polsce. Po niespełna trzech miesiącach wystawianie recept elektronicznych nie było już wyłącznie obowiązkiem wynikającym z ustawy, lecz koniecznością, od której zależało życie i zdrowie pacjentów. Jak wypadliśmy? Odpowiednią ocenę wystawiają pacjenci każdego dnia. W czasach, kiedy nie mogą nawet pocałować klamki gabinetu (bo obowiązuje reżim sanitarny), farmaceuta stał się pierwszą, a często również ostatnią formą kontaktu ze służbą zdrowia. Po raz kolejny jesteśmy odbiorcami wszystkich żali, złości i frustracji pacjentów. Słyszymy, że łatwiej dodzwonić się do papieża niż do własnej poradni.
E-recepta to wspaniałe przedsięwzięcie z ogromnym potencjałem, pod warunkiem, że jest wykorzystywana zgodnie z zasadami. Niewiele rzeczy mnie denerwuje i jednocześnie przeraża bardziej, niż pacjent pojawiający się w aptece z czterema cyferkami zapisanymi na świstku papieru. Może być to paragon z mięsnego, bo akurat w czasie zakupów miał swoją teleporadę u lekarza. Między wybieraniem szynki a odważaniem karkówki usłyszał w słuchawce coś o lekach na cholesterol, i że z kodem ma iść do apteki. Super wygoda pod warunkiem, że na tym samym paragonie nie zanotuje przy okazji ceny parówek i słoninki.
Wielu dzisiejszych pacjentów nie ma świadomości kto, kiedy i co im zaordynował, nie wspominając o sposobie dawkowania. Pamiętają tylko tyle, że z czterema cyframi mają pokazać się w aptece. Wiem, że jest ciężko… Wiem, że sytuacja jest wyjątkowa, dlatego wyjątkowo przykładam się do wytłumaczenia pacjentowi, jak należy stosować leki i na co zwracać uwagę. Chciałabym upewnić się, że zrozumiał, ale on już przykłada kartę do terminala płatniczego w myślach planując już marynatę do swojej karkóweczki.
Ekspresowy rozwój telemedycyny spowodowany epidemią zaskoczył nas tak bardzo, że nie było czasu na opracowanie, wdrożenie i sprawdzenie funkcjonowania odpowiednich standardów dla poszczególnych e-usług. Cały personel medyczny został rzucony na głęboką wodę, nie wiedząc, gdzie kończy się grunt. Niestety wraz z nami wpadli pacjenci, a nikt nie pytał, czy wszyscy potrafią pływać… Nie powinno być zaskoczenia, ponieważ już osiem lat temu eksperci europejscy w opracowaniu eHealth Action Plan 2012-2020 przygotowanym dla Komisji Europejskiej wymienili bariery utrudniające pełną implementację idei e-zdrowia. Pierwszą z wymienionych przeszkód była właśnie ograniczona świadomość pacjentów.
Miało być łatwiej… ale dla kogo? Pamiętajmy, że głównym beneficjentem systemu ochrony zdrowia jest zawsze pacjent. Użyteczność nowych e-usług powinna być mierzona przede wszystkim z jego punktu widzenia, a jak doskonale wiemy, nasze społeczeństwo dzieli się na wiele grup. Są osoby wykształcone, świadome swojego zdrowia i zasad funkcjonowania opieki zdrowotnej. Ale jest też spore (przeważające) grono ludzi, dla których zrozumienie działania wszystkich e-nowości i jednocześnie zrozumienie swojego stanu zdrowia oraz zaleceń lekarskich jest ponad możliwości umysłu.
Teleopieka miała zapewnić bezpieczeństwo… Myślę, że czas w dyskusji publicznej poruszyć temat owego bezpieczeństwa i rzucić na nie nowe światło. Nie można rozpatrywać tego pojęcia tylko w kategorii ryzyka zarażenia się wirusem SARS-Cov-2. Zgadzam się, że nie ma obecnie innego priorytetu, niż ochrona systemu przed załamaniem pod ciężarem epidemii. Jednak nie powinniśmy uciekać od myślenia o przyszłości… Przyszłości, w której na pierwszy plan wyjdą niezdiagnozowane w porę nowotwory, których objawów nie sposób było odpowiednio zauważyć podczas rozmowy przez telefon. Wzrasta liczba zdarzeń sercowo-naczyniowych u pacjentów, którzy przez cały rok brali te same leki bez kontroli lekarskiej, bagatelizując zalecenia. Nie wspomnę już o osobach z chorobami psychicznymi, gdzie zachowanie compliance bez regularnego, bezpośredniego kontaktu ze specjalistą wydaje się niemożliwe.
Co można zrobić? Niektórzy powiedzieliby, że bardziej zaangażować… chociaż ja proponowałabym, żeby zwyczajnie nie zapominać, że za daną procedurą, świadczeniem, usługą, wyceną, rekordem w tabeli czy innym pojęciem wyciągniętym wprost z nomenklatury medycznej biurokracji… stoi człowiek, którym wszyscy musimy się wspólnie zaopiekować.