Jednym z chyba najczęściej zadawanych mi pytań, jest to dotyczące mojej zmiany ścieżki zawodowej. Czy to w aptece, czy przez klientki\ów oraz współpracowniczki\ów, notorycznie jestem pytana dlaczego taka zmiana, jak sobie radzę i skąd ten pomysł. Ten felieton będzie miejscem gdzie postanowiłam zebrać w całość odpowiedzi których udzielałam przez ostatnie miesiące i lata.
Dlaczego, jak i skąd
Bez kontrowersji się w tym przypadku nie obędzie, a że z natury lubię startować z „wysokiego c” to zacznijmy od pytania o to, dlaczego postanowiłam porzucić apteczny etat. Apteka nigdy nie była moim wymarzonym miejscem pracy. Wybór studiów w dużej mierze wiązał się z chęcią spełnienia oczekiwań rodziny, gdzie wykształcenie medyczne było przysłowiowym „must have”. Przez lata próbowałam wyciągnąć ze studiów to, co dla mnie najważniejsze, spełnić się tam, gdzie mogłam. Sytuację mocno ratowały wszelkiego rodzaju stowarzyszenia i inicjatywy studenckie. Nawet tam najchętniej udzielałam się w dziale marketingu, pomagałam przy organizacji akcji profilaktycznych czy jeździłam na konferencje. Podczas gdy inne koleżanki z grupy walczyły dzielnie w laboratoriach, moja praca magisterska powstawała w dziale Farmacji Społecznej i dotyczyła szczepionek, a ja śledziłam najbardziej dynamicznie rozwijające sią wątki na forach Stop Nop (ponieważ zgodzono się na tę publikację, nie muszę chyba zaznaczać, że moja praca miała za cel pokazać głownie korzyści płynące ze szczepień profilaktycznych 😀 ).
Końcówkę studiów spędziłam w Barcelonie na wymianie studenckiej, pisząc pracę naukową i poznając system pracy w Hiszpańskich aptekach. Do Polski wróciłam zmotywowana, z głową pełną pomysłów i przekonana, że znajdę swoje miejsce w branży farmaceutycznej. Długo szukałam pracy poza apteką, od początku wiedząc, że mogę się tam nie odnaleźć. Kraków jednak farmacją apteczną stoi, kto szukał pracy po studiach, ten wie. Chęć niezależności finansowej była tak silna, a ja tak załamana brakiem alternatyw, że postanowiłam zatrudnić się w aptece. Na początek miała być to tylko dorywcza praca „na godziny” ale pierwsze rachunki szybko zweryfikowały konieczność przejścia na etat. Młoda, fajna ekipa, dałam się przekonać. Początki wspominam dobrze, trafiłam do bardzo dużej i prężnie działającej apteki, wszystkiego nauczyć musiałam się w tempie mocno ekspresowym, a współpracowniczki/cy byli pomocni i chętnie dzielili się wiedzą.
Ponieważ szybko musiałam opanować pełen zakres magisterskich umiejętności, praca po pewnym czasie zaczęła być mocno wtórna. Najgorzej jednak wspominam ogromny stres i poczucie bezradności. Szybko przylgnęła do mnie łatka „tej co dużo gada”, liczba pacjentów budziła kontrowersje, bo koleżanka obok potrafiła w tym samym czasie przyjąć dwa razy tyle osób. Moja chęć rozmowy, tłumaczenia, udzielenia fachowej porady stała się moim przekleństwem. Jako magister mój zakres obowiązków szybko zaczął obejmować nie tylko prace z pacjentem ale też sprawy biurowe: faktury, retaksacja, zamówienie, zresztą nie muszę tłumaczyć – w większości czytają to zapewne osoby, które znają na pamięć każdą z tych czynności. Było coraz gorzej, bo zaczęła się pandemia. Ze względu na lokalizację apteka oblegana była praktycznie od rana do wieczora, metrowe kolejki ludzi wystraszonych, złych, przepełnionych ogromem negatywnych emocji. Próba zadbania o ich (i nasze) bezpieczeństwo kończyła się kolejnymi awanturami. Maseczki powodują grzybicę płuc, odległości między pacjentami to nasza fanaberia, pandemia to ściema, a ja pracuje dla big pharmy i zarabiam krocie na szczepionkach. Nikt nie pytał nas, jaki strach czuliśmy, kiedy pierwszy raz dotarły do nas informacje o nieznanym jeszcze wtedy wirusie, a my dzień w dzień szliśmy do apteki. Żaden farmaceutka apteczny nie spędził ani jednego dnia „na zdalnym”, ani jednej konsultacji pacjenta nie przeprowadził przez telefon. Nie przeszkadzało to ludziom wyzywać nas i wylewać na nas całą swoją frustrację.
Czy i za czym tęsknię
Nie da się ukryć że nowy zawód cieszy mnie ogromnie, natomiast za pewnymi rzeczami z pewnością tęsknię. Wiecie, stanie w kolejce do apteki – NAJGORZEJ. A tak poważnie, bardzo spełniałam się w pracy z pacjentem. Tworzenie relacji ze stałymi bywalcami apteki, którzy wracają i mówią, że dobrze doradziłam, pomogłam lub skierowałam do odpowiedniego specjalisty, to coś pięknego. Od zawsze lubiłam pomagać, chciałam mieć wpływ na świadomość pacjentów w wielu kwestiach. Mam poczucie, że mimo wszystko udało mi się przekazać dużo cennej i zdobytej w pocie czoła wiedzy. Do dziś chętnie doradzam jeśli tylko mogę i angażuję się w akcje profilaktyczne, a nawet sama je inicjuję. Myślę, że nigdy nie pożegnam się całkowicie z farmacją, ciężko pracowałam na swoje wykształcenie i wierzę, że spełniać można się na wielu płaszczyznach. Czy wrócę do apteki – nie wiem. Swoją wiedzę zamierzam natomiast poszerzać i wykorzystywać jak najdłużej. Nie wiem, czy za rok lub dwa będę zajmowała się tym samym, mam głowę pełną pomysłów i od zawsze potrzebę uczenia się nowych rzeczy
Cały artykuł przeczytasz w najnowszym Gońcu Aptecznym.