Anna Górna: Cześć Aga. Dziękuję za poświęcony czas. Zacznę od tego, że jako redaktor w Wydawnictwie Farmaceutycznym zajmujesz się głównie pracą z literaturą naukową. Skąd wzięło się Twoje zainteresowanie EBM?
Agnieszka Wiesner: W czasie studiów uczestniczyłam w krótkich zajęciach fakultatywnych dotyczących sposobów wyszukiwania informacji farmaceutycznych i medycznych. Wtedy usłyszałam po raz pierwszy o EBM i hierarchii wiarygodności źródeł naukowych.
Jednak bardziej zainteresowałam się tym tematem dopiero po studiach, kiedy zaczęłam pracować w aptece. Zauważyłam, że większość mojej wiedzy farmaceutycznej pochodzi z podręczników akademickich i z konferencji, często sponsorowanych przez producentów leków. Te źródła nie dawały wiarygodnej odpowiedzi na pytanie, jaka jest skuteczność preparatu i co mogę bezpiecznie polecić pacjentowi. Zaczęłam wiec szukać dalej i wtedy po raz pierwszy natrafiłam Zeszyty Apteczne. Pamiętam, że bardzo spodobała mi się ich prosta i praktyczna forma oraz odniesienia do aktualnych badań naukowych.
W 2017 r. pojechałam na pierwszą z konferencji organizowanych przez grupę opieka.farm., gdzie wysłuchałam m.in. wykładu prof. Małgorzaty Bały z Cochrane dotyczącego EBM. Ta tematyka zaciekawiła mnie na tyle, że gdy jakiś czas później zobaczyłam ofertę pracy w Wydawnictwie, postanowiłam wziąć udział w rekrutacji. Udało się przejść zadanie kwalifikacyjne i tak zaczęła się przygoda, która trwa już ponad rok.
AG: Ile zajęło Ci oswojenie się ze standardami obowiązującymi w Wydawnictwie? Co było dla Ciebie największym wyzwaniem?
AW: Pamiętam, że pierwsze miesiące pracy w Wydawnictwie były dla mnie trudne. Stali czytelnicy Zeszytów wiedzą, że mają one określoną, stałą formę, zawierają praktyczne informacje, pochodzące z aktualnych, wiarygodnych źródeł, a do tego pisane są prostym i przystępnym językiem.
Wbrew pozorom stworzenie tekstu spełniającego wszystkie te kryteria wcale nie jest łatwe. Szczególnie na początku, czytając uwagi do kolejnych wysyłanych przeze mnie wersji rozdziałów, miałam chwile zwątpienia i zastanawiałam się, czy nadaję się do tej pracy. Z czasem nabrałam więcej doświadczenia i choć nadal uwag jest sporo, nauczyłam się traktować je jako wskazówki, dzięki którym mogę nauczyć się pisać lepiej i rzetelniej.
Największym dotychczas wyzwaniem była dla mnie praca nad fiszkami na temat problemów pasożytniczych. Celem fiszek jest przekazanie kluczowych, praktycznych informacji w zwięzłej i prostej postaci. Zwykle mam tendencję do rozpisywania się, dlatego ciężko było mi wybrać najistotniejsze informacje i przedstawić je skrótowo. Czy się udało – to już pozostawiam ocenie czytelników. 🙂
AG: Poza Fiszkami jesteś współautorką m.in. podręcznika o chorobach pasożytniczych. To bardzo obszerny temat – co najbardziej Cię w nim zainteresowało?
AW: Rzeczywiście tematyka tego podręcznika jest bardzo obszerna. Przy okazji tego projektu miałam możliwość sprawdzenia się w roli recenzenta. Wyjaśnię: zanim treść podręcznika zostanie wysłana do konsultantów z towarzystw naukowych, przeprowadzany jest tzw. peer review – czyli przeczytanie całej treści podręcznika przez redaktora specjalizującego się w danej dziedzinie i naniesienie uwag. Dzięki temu mogłam poznać treść podręcznika jeszcze przed jego wydaniem. Zaciekawiły mnie szczególnie opisy tych chorób pasożytniczych, o których moja dotychczasowa wiedza była niewielka (np. nużyca, lamblioza, toksoplazmoza). Miałam też możliwość uporządkowania i poszerzenia wiedzy na temat bardziej powszechnych chorób, jak wszawica, choroby odkleszczowe czy świerzb.
Najciekawszym doświadczeniem była jednak praca nad rozdziałem o lęku przed chorobami pasożytniczymi, czyli parazytofobii.
Przygotowując się do jego napisania, zebrałam nie tylko literaturę fachową, ale też przeczytałam wiele wypowiedzi na forach internetowych i artykuły na portalach „prozdrowotnych”. Nie miałam wcześniej pojęcia, jak powszechne jest zjawisko parazytofobii oraz że istnieją alternatywne, niepotwierdzone naukowo metody diagnostyki i leczenia chorób pasożytniczych, które cieszą się popularnością wśród pacjentów (jak np. biorezonans, czy badanie żywej kropli krwi). Myślę, że ta wiedza jest istotna, ponieważ jako farmaceuci możemy edukować pacjentów i obalać mity, takie jak przekonanie o potrzebie rutynowego „odrobaczania”, czy przeświadczenie o tym, że wszystkie choroby pasożytnicze wyniszczają organizm i zmniejszają odporność. Na koniec dodam, że podręcznik Zeszyty Apteczne: Choroby pasożytnicze z perspektywy farmaceuty jest jednym z tych zawierających dużo ilustracji, co czyni go jeszcze bardziej przystępnym i ciekawszym 🙂
AG: Czy podczas przeglądania publikacji natknęłaś się na informacje, które nie były zgodne z tym, co do tej pory sama polecałaś pacjentom? Czy udało Ci się obalić jakieś mity?
AW: Zarówno w czasie lektury Zeszytów, jak i podczas pracy nad rozdziałami, często natykam się na takie informacje. Właściwie każdy podręcznik zaskakuje i mniej lub bardziej wywraca do góry nogami moje dotychczasowe rekomendacje.
Przykładowo, z preparatów hepatotropowych polecałam przez długi czas produkty lecznicze z fosfolipidami sojowymi. Obecnie wiem już, że dowody na ich skuteczność pochodzą przede wszystkim z badań in vitro i lepszym wyborem jest rekomendowanie leków z wyciągiem z ostropestu plamistego, standaryzowanych na zawartość sylimaryny.
Inny dobry przykład to preparaty z żeń-szeniem. Po studiach byłam przekonana, że nie należy ich polecać pacjentom, którzy leczą się na nadciśnienie, gdyż wyciąg z żeń-szenia może podwyższać ciśnienie tętnicze. Tymczasem przegląd Cochrane wykazał, że jest wręcz przeciwnie, długotrwałe stosowanie preparatów z żeń-szeniem może przyczyniać się do obniżenia ciśnienia. Może on także wpływać na poprawę koncentracji i zdolności poznawczych u osób starszych i warto go rekomendować np. zamiast popularnej lecytyny, która nie ma przekonujących dowodów na skuteczność.
Własnych i „pacjentowych” mitów, które udało mi się obalić podczas pisania rozdziałów, jest całkiem sporo, posłużę się tylko kilkoma przykładami. Przy okazji pracy nad podręcznikiem o bólu okazało się, że według przeglądu Cochrane, stosowanie miejscowych leków przeciwzapalnych w objawowym leczeniu choroby zwyrodnieniowej stawów jest nie mniej skuteczne niż przyjmowanie leków doustnych. Myślę, że wielu pacjentów ma przeświadczenie, że tabletka zadziała lepiej niż maść czy żel – warto ich przekonywać, że miejscowa forma podania nie zadziała gorzej, a na pewno okaże się bezpieczniejsza.
Inny popularny mit jest taki, że jeśli pacjent skarży się na zmianę skórną, której towarzyszy zaczerwienienie, świąd i obrzęk, dobrym wyborem będą miejscowe glikokortykosteroidy (mGKS). Oczywiście często rzeczywiście okazują się skuteczne, ale np. w przypadku pokrzywki stosowanie mGKS nie jest wskazane, gdyż nie łagodzą objawów z nią związanych.
Na koniec przytoczę mit, który udało się obalić podczas pisania rozdziału o zakażeniu HIV i AIDS, do podręcznika dotyczącego chorób zakaźnych i szczepień. Byłam przekonana, jak pewnie większość z nas, że osoba zakażona HIV już do końca życia może zakażać inne osoby. Tymczasem, zgodnie z aktualnymi danymi, jeśli chory jest skutecznie leczony antyretrowirusowo przez przynajmniej 6 miesięcy i ma niewykrywalny ładunek HIV we krwi, jest traktowany jako osoba nieprzekazująca HIV drogą seksualną. W literaturze opisywane jest to jako U=U (undetectable=untransmitable), czyli „niewykrywalny=niezaraźliwy”. W mojej ocenie jest to informacja wręcz spektakularna.
Reasumując, myślę, że każdy podręcznik z serii Zeszyty Apteczne na pewno nie raz Was zaskoczy i uzbroi w rzetelną i praktyczną wiedzę do walki z własnymi mitami i tymi, które są popularne wśród pacjentów.
AG: Bardzo dziękuję za rozmowę.
O, to jest bardzo prawdziwe! Cieszę się, że nie tylko ja mam takie poczucie 😉